Rano w niedzielę zapada decyzja, że idziemy na wycieczkę na wałbrzyski Wołowiec. Maszerujemy na Dolinę Szwajcarską. Dawna wieś Barengrundt , obecnie osiedle Wałbrzycha.
Tu wchodzimy na niebieskie paski którymi podchodzimy na Przełęcz Szybką.
Dalej przez Dłużynę,
Mały Kozioł (zwany też Mały Wołowiec) osiągamy Wołowiec.
Zima jak za dawnych lat, bajkowa sceneria, kilku stopniowy mróz i skrzypiący śnieg pod nogami, a i miejscami ładne widoki, cóż można chcieć więcej.
Przysiadamy na skałkach szczytowych, pałaszujemy kanapki i podziwiamy majaczącą w oddali królową Sudetów.
Jednak warunki pogodowe nie pozwoliły na dłuższy relaks na Wołowcu.
Schodzimy z niego delikatnie na płytkie siodło, by ponownie wdrapać się na kolejny na dzisiejszym szlaku szczyt – Kozła.
Wielokrotnie ten szlak przechodziliśmy (w jedną i drugą stronę), ale zawsze woleliśmy podchodzić na Kozła. Niebieskie paski prowadzą stromo w dół na Przełęcz Kozią położoną o ponad 100 metrów niżej. Mieliśmy w planach wejść jeszcze na Borową, ale widząc rzeszę turystów na szlaku zrezygnowaliśmy przypuszczając, że na jej szczycie będzie tłok.
Podążamy w kierunku platformy widokowej położonej nad nieczynnym dziś kamieniołomem pod Dłużyną.
Pstrykamy fotki i za czarnymi znakami leśnym duktem kierujemy się do cywilizacji. Wracamy do domy.
Spalone kalorie pozwoliły na uzupełnienie ich ponownie. W dzień walentynek nie sposób nie zjeść ulubionego serniczka i coś tam jeszcze.