Wąwóz Aradena to jeden z naturalnych zabytków wyspy.
Znajduje się w południowo-zachodniej części Krety w regionie Sfakia. I co najważniejsze nie jest tak zatłoczony jak inne kaniony w okolicy, dlatego wybraliśmy go na kolejną wycieczkę. Z Omalos do Aradeny jak pokazał nam GPS mamy do przejechania ponad 130 km. Rano po smacznym greckim śniadaniu zjeżdżamy serpentynami do przedmieścia Chanii. Ruch na drodze jest wzmożony tylko w jedną stronę, wszyscy jadą do wąwozu Samaria. Już nie raz przekonaliśmy się, że niektórzy kierowcy autobusów zakręty biorą dość szeroko, dlatego trzeba bardzo uważać pokonując tą trasę. A jeszcze dochodzą
wszech obecne kozy,
które zwłaszcza rano rozkładają się na szosie.
Przed Chanią kierujemy się na autostradę i jedziemy w kierunku Chora Sfakion, (portowa wioska z hotelami i pensjonatami)na południowy zachód.
Dalej wspinamy
się niekończącymi górskimi serpentynami do Anopoli.
Droga wije się wysoko wschodnimi zboczami Gór Białych.
Zaletą jest to, że nawierzchnia szosy jest dobra, zakręty bardzo dobrze wyprofilowane. Pojawiają się też tunele, które pozwoliły poprowadzić bezpiecznie trasę przez góry. W wielu miejscach droga wcina się w górskie zbocze,
a na nawierzchni leżą skalne odłamki odpadające od ścian. Pojawiają się też kozy,
które leniwie przechadzają się poboczem,
często zahaczając o szosę. Na szczycie wzgórza umiejscowiona jest wioska Anopoli,
największa w tej okolicy, licząca ponad 200 mieszkańców.
Wracając zatrzymamy się na chwilę w niej, teraz jedziemy 3 km dalej, gdzie znajduje się wieś Aradena i aby się do niej dostać należy przejechać przez słynny most.
Stalowa przeprawa zawieszona na 138 m nad ziemią spina dwa brzegi wąwozu.
Most wzniesiono dopiero w 1986 r z inicjatywy braci Vardinogiannis z sąsiedniej wioski. A nie zawsze tak było, wcześniej mieszkańcy tych okolic aby przedostać się na drugą stronę wąwozu musieli schodzić na dno kanionu i wspinać się przeciwległym zboczem.
I pomimo, że Aradena opustoszała w latach 50 tych okoliczne miejscowości potrzebowały tej przeprawy. Przejeżdżamy prze most, chociaż konstrukcja wydaje się filigranowa to wytrzymuje ona nawet przejazd autobusów. Parkujemy samochód
na niewielkim parkingu obok sklepu, za którym rozpoczyna się szlak.
Oznaczenia jego znajdziemy na furtce, którą trzeba sobie otworzyć i wejść do innego świata. Nazwa nie istniejącej wsi to też nazwa wąwozu. Głęboki kanon
tak jak pisałem wcześniej nie jest tak oblegany jak inne wąwozy na wyspie, nie spotkamy tu tłumów, a jednostki (spotkaliśmy 4 osoby). Wioska została opuszczona wiele dekad temu,
dokładnie nie wiadomo dlaczego. Pozostały po niej ruiny gospodarstw
i dwie świątynie
św. Mikołaja i Archanioła Michała. Chociaż zauważyliśmy, że dwa lub trzy domy zostały odnowione, o kościoły też ktoś dba. Pozwalamy sobie na spacer po dawnej Aradenie,
towarzyszą nam
oczywiście ciekawskie kozy.
Widać tradycyjną zabudowę wsi.
Stwierdziliśmy z Dorotką, że jest pięknie położona, na uboczu w dolinie, pod potężnym masywem Pachnes
i nad głębokim kanionem.
W plątaninie ścieżek odnajdujemy
tą właściwą i zygzakami schodzimy do kanionu.
Idziemy kamienistą drogą
między pionowymi
ścianami.
Przechodzimy pod wspomnianym mostem,
który i od dołu robi wrażenie.
Po pewnym czasie dochodzimy do miejsca, gdzie szlak rozdziela się. Po prawej stronie znajduje się prowadząca delikatnie pod górę kamienista ścieżka,
łatwiejsza wersja. My wybieramy tą niby trudniejszą.
Pojawiają się uskoki skalne, lina,
łańcuch i drabinki.
Bez problemu pokonujemy te małe trudności
i podążamy dalej
szerokim dnem kanionu.
Skały wąwozu Aradena są w dwóch kolorach: szarym i ceglano-pomarańczowym.
Na ścianach, na całej wysokości rosną różne gatunki roślin
co tylko dodaje mu uroku.
Oczywiście są też
obserwujące nas kozy.
Wąwóz kończy się przy morzu,
my planując tą wycieczkę musieliśmy uwzględnić tzw. pętelkę żeby wrócić do auta. Dlatego gdy pojawia się czerwona strzałka
kierujemy się za nim w stronę małej wioski Livaniana. Zostawiamy w dole wąwóz i wspinamy się
na skalisty i suchy płaskowyż, który nosi taką samą nazwę jak wioska.
Maszerujemy otwartym terenem w pełnym słońcu.
Z tęsknotą patrzymy na morze, mijamy niestety
zamknięte dwa monastyry
i tylko kozy uświadamiają nam, że nie jesteśmy sami.
Zapasy wody pomału się kończą
i tak po cichu liczymy, że w wiosce będzie jakiś sklep lub tawerna.
Po wyczerpującym marszu
stajemy przy pierwszej napotkanej tawernie. Wypijamy zimną kawę (po dwie) i kilka butelek cytrusowej lemoniady.
Stary Grek jak dowiedział się skąd i dokąd idziemy nie był już zdziwiony donosząc nam co chwila zimne napoje, dostaliśmy też gratisowo ciasteczka. Odpoczęliśmy,
uzupełniliśmy zapasy wody
i ruszyliśmy dalej,
zostało nam już tylko około 6 km do auta.
Wracając samochodem zatrzymaliśmy się w Anopoli. Wioska jest bardzo ważna dla Kreteńczyków, bowiem to tu urodził się Daskalojanis – bohater narodowy.
Na największym placu wsi znajduje się jego pomnik, a nieopodal monastyr.
z przylegającym do niego kolorowym budynkiem.
Zjeżdżamy serpentynami z gór
w stronę morza. Zatrzymujemy się na parkingu
żeby popatrzeć na piękną zatokę.
Dorotka korzystając z przerwy poszła oglądać skalne kolorowe kwiaty i zioła (fot 261, 269)
Wracamy do Omalos.
Po drodze mamy kilka przystanków.
Jesteśmy też zatrzymani przez stado owiec.
Droga z Chanii do Omalos przecina gaje cytrusowe,
wspina się na zbocze Gór Białych i prowadzi przez wioski.
Następnie góry ustępują miejsce rozległemu płaskowyżowi. Codziennie przy kolacji seniorka rodu naszego hotelu prowadziła z nami konwersację. Pytała nas się, gdzie byliśmy, czy nam się podobało itd, polecała nam też różne miejsca, min. ogród botaniczny, który mijaliśmy codziennie jadąc do hotelu. Postanowiliśmy odkryć to dość mocno zareklamowane miejsce, które faktycznie jest uwzględnione jako atrakcja na kreteńskiej mapie.