Nowy sezon wycieczkowy 2024 rozpoczęliśmy z Dorotką z przytupem. Przez pierwsze trzy miesiące nowego roku Dorotka ze względów zdrowotnych nie chadzała w góry. Ja byłem dwa razy z PTTK-iem na ich mini wycieczkach. Plany na początek naszego sezonu były inne, ale jak to często w życiu bywa trzeba było je na bieżąco zweryfikować. Zamiast spędzić kilka świątecznych dni z przyjaciółmi w Sudetach, przyszło nam jechać w Góry Świętokrzyskie. Święta spędziliśmy na wschodzie Polski. Dobrze, że w bagażniku wozimy górskie ciuchy, to dopakowaliśmy plecaki i to pozwoliło nam podjąć taką, a nie inną decyzję. Jakiś czas temu rozmawialiśmy z Dorotką o przejściu Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. Niespodziewanie nadarzyła się okazja, więc skorzystaliśmy z niej. 2 kwietnia przyjeżdżamy do Kielc. Zostawiamy samochód przy dworcu autobusowym.
Tak na marginesie ładny i fajnie przystosowany dla podróżnych jest ten obiekt. Już od rana aura nie była nam przychylna. Niebo spowite ciężkimi chmurami, które jak później się okaże produkowały różnej intensywności deszcz. Mimo wszystko kupujemy bilety i jedziemy do Gołoszyc. Wybraliśmy wariant przejścia szlaku ze wschodu na zachód. Zdani byliśmy na dojazdy autobusami i busami, których jest sporo. Uważam, że Kielce mają dość dobrze rozwiniętą lokalną sieć połączeń autobusowych. Do przejścia mamy 105 km. Trasę rozłożyliśmy na 3 dni i tyleż zamówiliśmy sobie noclegów w PTSM. Nie miałem mapy, więc całą trasę oparłem na GPS-ie. We wsi znajduje się pierwszy znak szlaku, kropa.
Od przystanku przechodzimy poboczem drogi coś ponad kilometr i tak do alei lipowej,
gdzie usytuowany jest kamień z mosiężną tablicą z informacją o Głównym Szlaku Świętokrzyskim im. Edmunda Massalskiego.
Aleja prowadzi nas w stronę lasu.
Przechodzimy obok kamiennego pomnika, który informuje, że dotarliśmy na cmentarz wojenny z 1914-1915 r.
Pogrążone w ciszy, na uboczu stoją drewniane krzyże.
Chwila zadumy, kilka fotek i ruszamy przed siebie. Idziemy skrajem lasu, mijamy starą kapliczkę poświęconą św. Hubertowi.
Wchodzimy w Pasmo Jeleniowskie.
Gęsty las poprzecinany jest duktami, a czerwone znaki prowadzą wzdłuż głównego grzbietu. Po około 4 km docieramy do pierwszego znaczącego wierzchołka owego pasma, Truskolaska (448 m). Widoków brak nie tylko ze względu na pogodę, ale przede wszystkim dlatego, że wzniesienie w całości porośnięte jest drzewami. Deszcz siąpi, za ciepło też nie jest. Przystajemy tylko na chwilę,
żeby zrobić fotkę na następnym wzgórzu Wesołówka (469 m).
Przez niemal całą drogę towarzyszą nam przybite do drzew krzyże.
Nie da ich się nie zauważyć. Jest to ekstremalna droga krzyżowa,
poprowadzona na Święty Krzyż.
Ciekawy projekt. Schodzimy na Przełęcz Karczmarka, gdzie przechodzimy asfaltową drogę gminną.
Kolejnym wyraźnym szczytem
na szlaku jest Szczytniak (554 m).
Jest to wzgórze położone w Jeleniowskim Parku Krajobrazowym, a zarazem jest najwyższym szczytem we wspomnianym paśmie. Na kulminacji w 2012 r został posadowiony krzyż
upamiętniający ostatnią koncentrację oddziałów partyzanckich zgrupowania „Ponurego”, oraz mszę polową, która odbyła się 11 listopada 1943 r, w 25 rocznicę odzyskania niepodległości. Pstrykamy fotki
i obniżamy się na Przełęcz Jeleniowską, utwardzoną drogą,
dalej lasem zdobywamy kolejny szczyt, ostatni we paśmie – Jeleniowską Górę (533 m).
Kulminacja jest całkowicie porośnięta lasem i ukryta w gęstych zaroślach.
Kiedy mamy już w nogach 20 km schodzimy do wsi Paprocice. Zmęczeni i głodni chowamy się w krużganku kaplicy św. Brata Alberta Chmielewskiego.
Schowani od deszczu
przygotowujemy sobie ciepły posiłek.
I już wiemy, że dzisiejszą trasę skrócimy. Mieliśmy iść do Huty, jednak ze względu na to, że jesteśmy przemoknięci do szpiku kości, wycieczkę skończymy w Trzciance, do której musimy jeszcze dojść. Posileni ciepłymi zupkami drepczemy po asfalcie między zabudowaniami,
delikatnie pod górę. Na końcu szosy ustawiona jest tablica z mapą,
drogowskaz, oraz podobny kamień jak na początku szlaku, z oznaczeniem miejscowości,
która jest na szlaku GSŚ. Ruszamy dalej lasem
i przez Kobylą Górę (391 m)
dochodzimy
do Trzcianki.
Busem wracamy do Kielc i dalej samochodem do Młodzieżowego Schroniska. Dostaliśmy przestronny pokój,
dobrze wyposażony, z łazienką, a gdyby było zimno to były dwa duże grzejniki olejowe, które przydały się do suszenia mokrych ciuchów. Jak nie w schronisku, luksusy panie. Zjadamy smakołyki, które kupiliśmy po drodze i układamy się do snu. Jutro czeka nas wczesna pobudka.
Drugiego dnia po szybkim śniadaniu jedziemy na dworzec autobusowy i dalej do Trzcianki. Pogoda jest znacznie lepsza od wczorajszej.
Co najważniejsze nie pada. Wracamy na szlak.
Za Trzcianką czerwone paski
wiodą przez Słoną Wodę
na szczyt Łysej Góry (595 m).
Po niecałej godzinie stajemy
przy Sanktuarium Świętego Krzyża i klasztorze Misjonarzy Oblatów M.N.
Na górze jesteśmy rano,
co pozwala nam cieszyć się ciszą i spokojem.
Mieliśmy przyjemność być tu już kilka razy i zawsze były tłumy ludzi.
Upamiętniamy nasz pobyt w tym świętym miejscu i schodzimy do skalnego rumowiska.
Łysogórskie gołoborze
można podziwiać,
dzięki specjalnej platformie widokowej.
Oczywiście wstęp jest płatny.
Partię szczytową wzniesienia otaczają pozostałości wału kultowego przedchrześcijańskiego miejsca kultu Słowian.
Podobne budowle występują w Sudetach, na Ślęży i na Raduni. Ruszamy w dalszą drogę. Asfaltem schodzimy w dół do wsi Huta Szklana.
Mijamy Pomnik Katyński Trzech Krzyży.
Następnie szlak wraca
na główny grzbiet pasma i prowadzi
skrajem Świętokrzyskiego Parku Narodowego.
Po godzinnym leśnym
dreptaniu jesteśmy
we wsi Podlesie.
Rozpoczyna się asfalcik i dopiero za Kakoninem
trasa ponownie wchodzi na teren Parku Narodowego.
Osiągamy grzbiet Łysogór (Pasmo Łysogórskie). Podchodzimy na niewielką polankę ulokowaną pośrodku lasu na wysokości 545 m.
Jest to Przełęcz św. Mikołaja, na której znajduje się mała kapliczka z drewnianą figurką św. Mikołaja,
patrona m. in. podróżnych. Są tu ławki i szlakowskaz.
Czerwone znaki prowadzą na zachód ku Łysicy. Przed nami praktycznie prosty, kamienisty trakt na górę.
Idziemy Puszczą Jodłową, którą rozsławił Stefan Żeromski w swoich dziełach. Zanim jednak zdobędziemy świętokrzyską królową wstąpimy na Agatę,
najwyższy szczyt owych gór. Łysica umiejscowiona jest w zachodniej części Łysogór. Góra ma dwa wierzchołki. Wschodni – wyższy, nazywany Skałą Agaty lub Zamczyskiem (614 m)
charakteryzujący się skalną granią.
Po pokonaniu około 700 m. znajduje się zachodni,
nieco niższy wierzchołek – Łysica (613 m).
Kulminację zajmują, replika pamiątkowego krzyża z 1930 r, oraz nieliczne pozostałości wieży triangulacyjnej. Szczyt otaczają gołoborza. Są też ławki, gdzie można przysiąść na chwilę i delektować się spokojem (mamy szczęście bo przez chwilę jesteśmy sami). Jednak długo nie cieszyliśmy się tą przyjemnością, bo na horyzoncie pojawiła się grupa turystów. Turystów, to może za dużo powiedziane, byli to chyba urlopowicze. Na nogach mieli tenisówki, sandały, panie torebki itd. Zbieramy się więc do drogi. Z Łysicy jest dość długie
zejście po kamieniach,
obok zakrętu „Kolano” (jest tu wiata turystyczna)
do kaplicy i źródełka św. Franciszka.
Ciekawostką jest fakt, że woda ze źródełka nigdy nie zamarza.
I według wierzeń ma ona moc uzdrawiania, w szczególności leczy oczy.
Uzupełniamy źródełkową wodą nasze butelki i maszerujemy dalej.
Mijamy bramę wejścia / wyjścia z terenu Świętokrzyskiego Parku Narodowego.
Warto w tym miejscu przystanąć przy obeliskach
i mogiłach pomordowanych przez Niemców żołnierzy i okolicznych mieszkańców.
I po chwili znajdujemy się we wsi św. Katarzyna,
skąd asfaltem wspinamy się na południe do wsi Krajno Pierwsze. Tu kończymy drugi dzień świętokrzyskiego szlaku. Wracamy do Kielc. Ze względu, że jest to środek tygodnia nie ma problemu z przedłużeniem noclegu o jedną noc.