W październikową sobotę wybraliśmy się na wycieczkę po Górach Stołowych z chłopakami z Poznania (Roman, Michał, Mario, Elvis i Łasi), którzy gościli w Sudetach. Spotykamy się w Wambierzycach gdzie poznaniacy mieli swoją kwaterę.
Po powitaniu wyruszamy na trasę. Podążamy pod górę leśnym duktem do krzyżówki szlaków.
Dalej droga wiedzie pomiędzy grzybami. Skalne grzyby rozrzucone są na przestrzeni ponad 2 km przy różnych szlakach. Grzybobranie przebiegło nam dość wartko, tylko nie było gdzie pomieścić tych olbrzymów.
Zostawiamy więc za sobą grzybowy las i docieramy do leśnego parkingu i tu przechodzimy Drogę Stu Zakrętów. Maszerujemy do Pasterki. Szlak prowadzi niemal że płasko. Przystajemy przy kamiennym drogowskazie. Michała zaciekawił napis Magdalenens Lusty i strzałka (dokąd ona prowadzi).
Przyznam szczerze, że wielokrotnie przechodziliśmy tędy, ale nigdy nie sprawdziliśmy tego. Ścieżka odbija w bok i po ok. 300 metrach osiągamy usytuowany na wysokości 670 m. skalny punkt widokowy – Ochotę Magdaleńską, który zabezpieczony jest barierką. Panorama z niego otwiera się m. in. na góry Sowie, Suche, Kotlinę Broumovską czy Radków z zalewem.
Tak na marginesie to w Sudetach często można spotkać przy szlakach, ścieżkach, krzyżówkach czy pośrodku leśnej kniei głazy i kamienie z wyrytymi napisami, datami, inicjałami itp. Dawały one informacje o danym miejscu jak i wskazywały kierunki szlaków,
szczytów, punkty widokowe, wytyczały też granice posiadłości. Takie wieczne pamiątki historii tych ziem. Sporą grupę kamieni z napisami można spotkać m. in. w Rudawach Janowickich. Porozrzucane przy dukcie leśnym, nieopodal wzniesienia Wilczysko. Wspomnę też o Trójpańskim Kamieniu granicznym (góry Kamienne) czy o Kamieniu Trzech Granic w górach Sowich. O tych reliktach z przeszłości można niejeden artykuł napisać. Wracamy do naszego wędrowania. Rozbijamy biwak na skale. Oczywiście, jak zawsze chłopaki byli przygotowani, mieli kawiarkę i wszystko co do niej potrzeba.
Kubeczek świeżej kawy w dobrym towarzystwie i przy ładnych widokach, a do tego dobry serniczek czegoż człowiek może więcej chcieć. Po uzupełnieniu straconych kalorii wyruszamy dalej na szlak. Pogoda zmienia się co chwilę. Deszcz pada i przestaje, słońce świeci i za chwilę chowa się za chmury. I tak na przemian. Dochodzimy do szlakowskazu, gdzie rozdzielamy się. Mario, Elvis i Łasi idą na Szczeliniec, a my przemy do schroniska za żółtymi paskami. Po chwili wprawne oko Michała wypatrzyło w chaszczach ruiny zabudowań. Poszli więc z Dorotką na rekonesans terenu. Okazało się, że są to resztki zabudowań po XVIII wiecznej kolonii Karłowa- Klein Karlsberg. W obrębie Karłówka (1840 r.) stało 9 gospodarstw i gospoda „Baude Carl-Rast” z miejscami noclegowymi.
Właścicielami obiektu przez jakiś czas byli Heinrich i Maria Pokora, którzy ufundowali w 1931 r. kamienny krzyż. Stał on nieopodal karczmy przy ścieżce. Na cokole wykuta była data i napis o fundatorach. Ruiny gospody i fragmenty cokołu można zobaczyć w zaroślach przy żółtym szlaku. Po wojnie z wiadomych względów ludność niemiecka została wysiedlona. Opuszczone domostwa zaczęły podupadać w ruiny.
W miejscu dawnych łąk pojawił się las. I tak osada przestała istnieć i znów zostały nam tylko stare pocztówki, które uwieczniły krajobraz nieistniejącego przysiółka.
Ruiny kolejnych domostw Karłówka można też spotkać przy rowerowym i niebieskim szlaku. Około 200 m dalej była kolejna gospoda i zabudowania. Świadczy to jak popularny i dobrze zagospodarowany był teren wokół Szczelińca. Kontynuujemy naszą wyprawę dalej. Jadąc na spotkanie z chłopakami mieliśmy nadzieję, że uda nam się pozyskać owoce jarzębiny. I właśnie okazja się nadarzyła. Na skraju lasu rosły sobie dwie jarzębiny. Korzystając z okazji zerwaliśmy przy pomocy Romana i Michała wspomniane owoce.
Naleweczka z jarzębiny jest już nastawiona. Smakować będziemy ją mam nadzieję na przyszłorocznym spotkaniu. Ostatni odcinek szlaku do schroniska pokonujemy dość wartko bo deszcz zwiększył swą intensywność, a i żołądki też się odezwały. Do schroniska Pasterka mamy duży sentyment.
Spaliśmy tu wielokrotnie, a i pierwsze spotkanie (nie było jeszcze nazwy sudeckie) odbyło się tu. Obiekt przeszedł remont pokoi, jest tu klimatycznie i przytulnie. Jedzenie jest ok.
Zjadamy zamówione posiłki i maszerujemy do Karłowa na spotkanie z resztą ekipy. Deszcz rozpadał się dość mocno dlatego postanawiamy wrócić do Wambierzyc busem. Zaszliśmy do chłopaków na osobiście uwarzoną kwaśnicę na dziczyźnie. Miód w gębie. Tyle w temacie. Dziękujemy z Dorotką za mile spędzony czas i za to, że w ogóle mogliśmy się spotkać pomimo szalejącej zarazy. Do zobaczenia.