Część tegorocznego urlopu spędziliśmy z Dorotką na Krecie. Grecja od zawsze była nam bliska. Jej bogata historia, kultura, zabytki z różnych epok, góry, fascynująca przyroda, czy jedzenie zauroczyły nas już dawno temu. Niejednokrotnie bywaliśmy na wyspach, czy kontynencie. Wyjazd na Kretę był odkładany kilkakrotnie z różnych powodów, m in przeszkodziła pandemia. Wreszcie nadszedł odpowiedni czas, lecimy na tą największą Grecką wyspę. Krajobraz wyspy jest niezwykle urozmaicony, pofałdowany z licznymi dolinami, stromymi wzgórzami, wąwozami, cichymi wioskami schowanych w górach, gajami oliwnymi i cytrusowymi. Kreta jest dużą wyspą dlatego zwiedzanie jej należy podzielić przynajmniej na dwa wyjazdy (i to też naszym zdaniem za mało). My swoje pierwsze kroki kierujemy na część zachodnią, której nieoficjalną stolicą jest Chania (drugie co do wielkości miasto na wyspie). Miejscem gdzie zatrzymujemy się na tydzień jest płaskowyż i wioska o tej samej nazwie Omalos, dokładniej Omalos – hotel.
Płaskowyż umiejscowiony jest w środkowo-zachodniej Krecie na wysokości 1100 do 1250 m i rozciąga się na obszarze 25 km2. Jest to płaska niecka otoczona wianuszkiem górskich szczytów.
Miejscowi Grecy wykorzystują te tereny częściowo do uprawy płodów rolnych, wypasu owiec i kóz. Codziennie rano budziły nas dzwoneczki zawieszone na szyjach kóz,
a popijając kawę na balkonie patrzyliśmy na szczyty pobliskich Gór Białych.
Kreta obfituje w różnej wielkości, głębokości i długości wąwozy. Najbardziej znany i najdłuższy w Europie to wąwóz Samaria. Liczy on sobie 16 km z czego 3 km to dojście do miasteczka Agia Roumeli, położonego na wybrzeżu Morza Libijskiego. Szlak wiedzie głównie w dół po skałach i kamieniach. Wędrówka do kanionu rozpoczyna się w Ksilóskalo (ok. 1230 m), gdzie znajduje się parking, tawerna, kasa biletowa i położona powyżej restauracja.
Tuż przy kasie odchodzi w lewo ścieżka w górę do schroniska Kalérgi, oferującego możliwość noclegu. Tak jest reklamowane, a realia okażą się zupełnie inne, ale o tym napiszę później. My naszą wycieczkę do Samarii rozpoczynamy spod hotelu.
I już na początek mamy w nogach 4 km asfaltem. Po niecałej godzinie stajemy przy kasie (7:05 rano), kupujemy bilety (5 euro) do tej jednej z największych atrakcji wyspy. Bilet należy zachować ponieważ u wyjścia z kanionu jest ponownie sprawdzany. Dzięki temu parkowi wiedzą ile osób zostało na trasie. Stromy szlak turystyczny, wije się jak serpentyna, schodzi w dół przez dłuższą chwilę w cieniu
majestatycznego wierzchołka Gingilos – 2080 m.
” Drewniane schody” – Ksilóskalo
mają około 2km długości i 1000 m deniwelacji.
Po drodze są przygotowane miejsca do odpoczynku,
toalety i źródełka wody
Kolejna część trasy prowadzi dnem kanionu skrajem rzeki Taras.
Mijamy polanę Agios Nikolaos (660 m) na której stoi kaplica
otoczona kwitnącymi oleandrami,
które pięknie przyozdabiają drogę. Dalej
wzdłuż rzeki
podążamy
do opuszczonej wsi Samaria (300 m).
W 1962 r. wieś została przymusowo wyludniona, kiedy to wąwóz stał się Parkiem Narodowym Gór Białych.
Jest to kolejne miejsce, gdzie można odpocząć, uzupełnić wodę i zobaczyć kreteńskie, dzikie kozy kri-kri.
Znajduje się też tu min punkt medyczny i siedziba parkowych. Wioska Samaria położona jest mniej więcej w połowie kanionu.
Do dziś można znaleźć
ślady toczącego się tu niegdyś życia
o czym świadczą opuszczone domostwa i mała cerkiew Osia Maria (Błogosławiona Maria) wybudowana pod skałą przez Wenecjan w 1379 r.
To właśnie od świątyni pochodzi nazwa osady i wąwozu,
którą w potocznej mowie skrócono do „Sa Maria”.
Za wioską kanion zaczyna się coraz bardziej zwężać.
I to tu naszym zdaniem
znajduje się najbardziej malownicza i spektakularna jego część.
Wyniosłe, pionowe skały
niektóre popękane
w niezwykły sposób,
kwitnące oleandry,
drewniane kładki
przerzucone nad górskim strumieniem i spektakularny przesmyk – Żelazne Wrota.
Tworzą go trzy skalne bramy,
z których ostatnia ma 210 cm szerokości przy ponad 300 m wysokości
robią niesamowite wrażenie
Za wrotami wąwóz rozszerza się w rozległą dolinę. Szlak
kończy się przy punkcie kontrolnym,
za którym znajdują się tawerny, w których można napić się świeżego soku pomarańczowego. Nieopodal jest przystanek busa, który za 2 euro podwozi zmęczonych wędrowców na wybrzeże.
My wytrawni piechurzy maszerujemy do końca. Trasa ma swój koniec w małej miejscowości Agia Roumeli.
Tu należy zakupić bilet na prom w odpowiednim kierunku, Sougia lub Chora Sfakion. Po zaopatrzeniu się w bilety (12 euro ) idziemy z Dorotką na zimne piwo
i małą przekąskę.
Ze względu, że wąwóz pokonaliśmy dość wartko (około 5 h), a prom odpływał o 17 ej zostało nam kilka godzin na moczenie ciał w orzeźwiającym Libijskim morzu.
Agia Roumeli jest uroczą nadmorską miejscowością
otoczoną z jednej strony skalistymi szczytami gór Białych, zaś z drugiej błękitnym morzem.
Można się do niej dostać tylko drogą morską, pieszo wąwozem lub górami.
Po błogim lenistwie
wracamy
statkiem
do Sougi,
dalej autobusem (6, 90 euro) do Omolos – hotel. Wieczorem schodzimy na kolację. Kuchnia naszego rodzinnego hotelu była rewelacyjna, zarządzała nią seniorka rodu, która bardzo o nas dbała podrzucając różne smakołyki.
Myślałem, że sznapsa dostaliśmy tylko na powitanie do kolacji. Okazało się, że tak będzie codziennie.
Rozpusta na całego.